"I tak powoli giną ideały..."
Nie
pamiętam dokładnie kiedy, lub jak. Ale ta ciemność zaczęła pożerać
wszystko co mnie otaczało. Pochłaniała każde wspomnienie, każdą
szczęśliwą chwilę, każdą dobroć, każdy promyk nadziei. Zabrała wszystko
to czym się stałem, co miałem. Wtedy ciemność zaczęła mnie przerażać,
każda moja myśl przeżarta była nicością. Bezdenną, niszczącą, żarłoczną,
ciągle nienasyconą nicością. Czasami wydawało mi się, że dryfuję na
powierzchni mroku. Spokojnie, nie robiąc żadnych gwałtownych,
nieprzemyślanych ruchów, które mogłyby ściągnąć mnie na dno. I gdy
leżałem obezwładniony panicznym strachem przed konsekwencjami, pytałem
siebie czy warto...Wtedy coś we mnie pękło i zaczynałem tonąć. Powoli zanurzałem się w gęstej, ciemnej mazi krzycząc i wyciągając dłoń, błagając by ktokolwiek mi pomógł. Przecież... nie mogłem tak skończyć. Byłem... jestem niewinny. NIEWINNY! Ale mimo mych usilnych prób nigdy nie udało mi się uciec.
Biegłem na oślep przed siebie, uciekając przed czymś, czego nie mogłem, może nie chciałem pojąć. Uciekałem, bo wiedziałem, że jeżeli TO mnie złapie - zniszczy mnie doszczętnie. Obedrze brutalnie ze wszystkiego nie pozostawiając nic. A potem zacznie się delektować mą przemianą.
Dlatego kiedy myślałem, że mam już dość, przestawałem się kontrolować. I powoli zaczynałem zwalniać, brakowało już sił. Tonąłem opadając coraz niżej, niżej, aż znajdowałem się niebezpiecznie blisko dna.
Zatrzymałem się gdy TO mnie dopadło, zderzając się ze mną, niczym wzburzona morska fala z niewzruszonym klifem. Pozwalałem nicości zabrać wszystko. Opuszczałem gardę dając jej swobodny dostęp do siebie. I czułem... Jak wypełnia mnie od środka. Przywłaszcza sobie moje ciało, podporządkowuje myśli sprowadzając je na całkowicie obcy mi tor. Wtedy powoli, powolutku mój dawny świat przestawał istnieć. Wszystko gasło, pochłaniane przez miękkie mgły mroku. Jednak i ten świat zniknął sprzed moich oczu tak szybko, jak tylko się z nim zmierzyłem. Wszystko co mi pozostało to bolesne wspomnienia dawnego mnie i wszystkich tych rzeczy, których się dopuściłem, będąc podporządkowany temu.
Wtedy wiedziałem już, że nie ma powrotu. Nie dla mnie, nie dla wyrzutka którego przywłaszczyła sobie nicość. Nie dla dziecka zrodzonego po to, by istniało jako nierozłączny kompan mroku.
Zrozumiałem, jak życie potrafi brutalnie zniszczyć człowieka, a może należałoby powiedzieć, że to jego błędy, są powodem autodestrukcji. Zatracenia się w nowo poznanym, alternatywnym ja. Ciemnym, nieznanym, dzikim, nieokiełznanym i... intrygującym. Dającym nam nagle tyle możliwości. Wystarczy wtedy popełnić jeden, jedyny mały błąd.
Jednak popełniamy ich tyle, że nie jesteśmy niekiedy w stanie odgadnąć który był punktem zwrotnym. W zasadzie... nigdy nawet się tym nie przejmujemy. Gnamy dalej przed siebie. Poszukując wypełnienia. Bo najgorsza jest ta pustka, która rośnie w nas. W środku. I nieważne co do niej wrzucimy, nie potrafimy jej wypełnić. Dlatego poddajemy się mrokowi, bo wiemy, ze tylko on zapełni pustkę, upajając ją obłudnymi kłamstwami.
Dlatego, gdy sięgnąłem dna, nie wybiłem się. Pozostałem tam, wśród ciemności, gdyż czułem, ze tylko ona mnie rozumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz