piątek, 13 czerwca 2014

5. Przegrany

" Bo dobro i zło toczy ze sobą odwieczną walkę, przekrzykując się, które jest lepsze od drugiego.
Choć tak naprawdę nie mogą istnieć bez drugiego."


 Kiedy giną bohaterzy, giną wszystkie ideały. Tak zawsze sobie powtarzałem ilekroć spoglądałem na mojego barata. Z osoby przez niego podziwianej, pierwowzoru stałem się ucieleśnieniem zła, drogą do osiągnięcia celu. I zapewne, gdybym posiadał jeszcze serce, gdyby moje człowieczeństwo nie przeklneło mnie na zawsze, zapewne by mnie to zabolało. Sprawiło, że dusza rodzierana wyrzutami sumienia umierałaby każdego dnia po kawałeczku, aż z przestrachem zacząłbym się zastanawiać - co ze mną bedzie?
Jednak teraz, stojąc pośród śladów zniszczenia jakie niosą ze sobą chciwość i zło, nie potrafię nic poczuć, nie potrafię żałować własnego życia. Zupełnie tak, jakbym stawał się marionetką, pustą od środka.Jednak dość silną na tyle, by zerwać sznureczki i podążać własną drogą. Jednak nie potrafię oprzeć się pokusie, która jest tak silna, jak jeszcze nigdy, więc...
Spoglądam wstecz, widzę dni swojej świetności, coś wspaniałego i nagle tak nierealnego. Czy to się naprawdę wydarzyło?
Przeszłość powoli staje się zamazaną kroplą na tle teraźniejszość, im wyraźniej próbuję sobie ją przypomnieć, tym bardziej się zamazuje, traci ostrość i jakąkolwiek wartość. Odczuwam jej brak, całym sobą, jednak nie potrafię zlokalizować przyczyny. Dobrowolnie się godziłem na wszystko, oddawałem skrawek po skrawku, by móc uzyskać nowe możliwości, nowe przestrzenie... I co dalej... Bo ja nie wiem. Zgubiłem własne ja, utraciłem to co było najcenniejsze. Jednak droga powrotu została zniszczona, czasu nie da się cofnąć, wypowiedzianych słów również. Nie mogłem ocalić ich wszystkich, teraz nie mogę ocalić nawet jednej osoby, siebie. Dlatego chcę ocalić brata. Jednak droga ku temu jest zawiła, pełna pułapek i znów źle podjętych decyzji. Przewinienia z przeszłości uniemożliwiają zrobienie tego w najprostszy sposób, dlatego muszę skupić się na niekonwencjonalnych środkach, które poprowadzą do mojej zagłady.

Z natłoku myśli budzi mnie dotyk, delikatny, subtelny, tak... kobiecy. Przesuwa dłoń po szorstkim od zarostu policzku, delikatnie palcami ujmując mój podbródek i zmuszając bym spojrzał na nią. Ciągle mnie zadziwia. Jak to możliwe, że mimo iż jest ślepa, może dostrzec tyle rzeczy. Jak to co dla innych jest na wyciągnięcie ręki, a jednak nadal niedostępne, a tu? Gdy ona nie może nic zrobić, czyta ze mnie jak z otwartej księgi. Wyblakłe oczy, patrzą z taką mądrością, taką siłą... Jakby wcale nie były martwe. Zdumiewa mnie ten kontrast, a jednocześnie irytuje. Nie potrzebuje jej ani całej tej otoczki życia. Namiastki czegoś, co mogłoby zmienić się z fikcji w prawdę, gdybym tylko miał dość odwagi.. Nie, gdybym był dość głupi, by się temu poddać. Bo potem znów musiałbym to wszystko zniszczyć. Zupełnie tak, jak wtedy.
Jednak czemu sprzeciwiam się czemuś, czego gdzieś kiedyś pragnąłem? Co sprawiło, że zapragnąłem więcej. Co było powodem tego, że spędziłem tutaj siedem dni. Skutkiem czego pozwoliłem się jej zmienić. Nie zewnętrznie, ale wewnętrznie. Była balsamem na moje rany, światłem w pustce, gdzie brakowało mojej duszy. Jakimś sposobem stała mi się bliższa, niż ktokolwiek.
-Jestem tu tak długo, a ty nadal nie powiedziałaś mi, jak masz na imię. - Mówię, delikatnie zanurzając dłoń w jej długich włosach. Przesuwam dłoń wzdłuż czarnych pasm, które wydają się jedwabiem. Spoglądam na nią i widzę, jak się lekko uśmiecha.
-A czy zapytałeś mnie o to? - Pyta zdejmując dłoń z mojego policzka.
-Nie. Więc jak masz na imię?
Milczy chwilę, przekrzywiając lekko głowę na prawo. Kilka kosmyków wysuwa się z upięcia i opada na jej twarz. Przyglądam się jak muskają skórę na jej policzku i twarzy.
-Nazywam się Kagami. - Szepcze w końcu.
-Teraz wszystko rozumiem. - Przytakuję i nie mogąc już tego znieść, wyciągam ręce i zbieram kosmyki. Wyjmuję z jej włosów klamry, które podtrzymywały upięte bez ładu włosy, po czym zbierając ich całą garść, wiążę je w wysoki koński ogon. Tak, teraz jest doskonale. Dziewczyna ma tak długie włosy, że nawet upięte na czubku głowy sięgały jej pośladków, teraz rozsypywały się po podłodze.- Przyniosłaś mi światło, Kagami. - Szepczę nieświadomie, rozczesując palcami splątane pasma.
Kręci głową wstając z podłogi. Materiał blado fioletowego kimona delikatnie zsuwa się z jej prawego ramienia, ukazując mleczną skórę. Wpatruję się w to miejsce, zastanawiając się, czemu zakłada kimono, skoro samemu jest to niezwykle trudno zrobić, w dodatku gdy jest ślepa.Przesuwam po niej wzrokiem po odwrotnie złożonym kimonie, prawa strona była na wierzchu, a pas obi źle zawiązany, zsuwał się na jej biodra. Mimo to z jej mleczną skórą i atramentowymi włosami wyglądała dostojnie i kobieco.
Tym razem to ja kręcę głową. Moja biedna księżniczka... I natychmiast drętwieję na tą myśl... Jak coś takiego mogło mi przyjść do głowy? Ona wcale nie należy do mnie.
Odchodzi szeleszcząc jedwabiami, a ja nadal zastanawiam się, co tak naprawdę się przed chwilą wydarzyło. Czyżby rzuciła na mnie czar?

Światło błyskawicy rozprasza mrok, jaki panował w pokoju, po chwili wzdłuż szumu deszczu, przetacza się głośny ryk grzmotu. który odbija się echem w pustce jaka we mnie panuje. Stoję nad tobą, zastanawiając się co zrobić. Czepiam się ciebie jak tonący liny, bo mam wrażenie, że gdyby nie ty, przepadłbym z kretesem. Ale jednocześnie kłóci się ze mną myśl, że skoro tyle lat dawałem rade nim tu trafiłem, to teraz, gdy stąd odejdę - też dam. Kolejny głośniejszy huk wyrywa cię ze snu, wzdychasz cicho i przetaczasz się na drugi bok, podkładając dłoń pod policzek. Zupełnie jakbyś instynktownie wyczuła, że siedzę przy twoim łóżku unosisz w moim kierunku twarz.
-Zaniepokoiła cię burza? - Szepcze cicho, mimo iż powieki zakrywają jej oczy, mam dziwne wrażenie, że wpatruje się we mnie badawczo. - Czy potrzebujesz czegoś ode mnie?
Słyszę jej głos, cichy i spokojny. Słyszę co mówi, ale nie potrafię wydobyć z siebie głosu, bo zbyt wiele myśli kłębi się w mojej głowie. Potrzebuję twojego ciepła, by ogrzać moje zmarznięte przez lata ciało.
Ale zginiesz jeśli się do ciebie zbliżę, tak samo jak na innych, sprowadzę na ciebie zło i śmierć.
Potrzebuje twego światła, by rozjaśnić mrok mojej duszy... jeśli w ogóle ją posiadam.
Ale w miejscu gdzie powinna być dusza, od dawna zieje potworna dziura, moje człowieczeństwo wyrzekło się mnie wiele lat temu, gdy robiłem okropne rzeczy.
Potrzebuję twojego dotyku, by pobudzić moje serce do bicia. Potrzebuję... po prostu ciebie by dalej żyć.
Ale teraz nie potrafię zrobić nic, co mogłoby cię w jakiś sposób uszczęśliwić. Jestem bezradny, zagubiony wśród własnych cieni. Błądze w ciemnościach, próbując być kimś, choć tak naprawdę jestem niczym. Czuję jak emocje uderzają o powłoki mojej twardej skorupy, nie wolno mi się angażować. Nie jestem kimś, kim ona myśli, że jestem. Mój potwór uśmiecha się bezczelnie do mnie, spoglądając błyszczącymi ślepiami. Nie jestem kimś, z kim mogłaby żyć długo i szczęśliwie. Nie jestem też tym, z kim w ogóle mogłaby żyć. Ja sam nie pożyję już długo. Dlatego odrzucam wszystko od siebie, nie potrzebuję jej litości, jej ciepła. W ogóle jej nie potrzebuję. Jestem samowystarczalny. Jestem tym kim się stałem i już dawno się z tym pogodziłem. Nie pozwolę by ona mnie zniszczyła. Nie mogę się poddać. Zgodziłem się zagrać w jej grę ale to ja ostatecznie zostanę zwycięzcą. A może przegranym?
- Chodź do mnie Itachi, potrzebuję cię. - Szepcze wyciągając do mnie swoją drobną dłoń. A wtedy pękają wszystkie tamy, wszystkie złe myśli odchodzą, pozostaje ja, skrzywdzony człowiek, który potrzebuje litości, potrzebuje pocieszenia i zrozumienia. Potrzebuje bliskości, której wyrzekł się tak dawno. Opadam w jej objęcia, czując się pokonany jej dobrocią. Wiedząc, że nie zasługuje na to, co właśnie otrzymuje.
Moją pokutę i przebaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz