czwartek, 5 czerwca 2014

3. Utożsamiony z deszczem


" Utożsamiając się z cichym szeptem wolności... "

    Głośny huk grzmotu zagłusza na chwilę szum deszczu,rozświetla tonący w mroku ogród, mokre liście i wzburzoną taflę stawu. Siadam na podłodze tarasu, opierając się plecami o drewnianą futrynę.
Przez otwarte drzwi do środka wpada mokre, wilgotne powietrze. Słyszę jak szalejąc po pokoju rozrzuca po podłodze zwoje i dokumenty, które ułożyłem na ławie poprzedniego dnia. Nie przejmuję się tym.Cholerne papierzyska z Akatsuki. Niech ich wszystkich szlag trafi.
Obserwuję nawałnicę, zapalając papierosa i porządnie się nim zaciągając. Przytrzymuje chwilę dym w płucach, czując jak narkotyk powoli rozluźnia napięcie, które ciągle trawi mnie od środka; po czym powoli wypuszczam go ustami.
Burza nie tylko znęca się nad ogrodem, ona także niszczy mnie od środka. Czasami czuję jak raz po raz zadaje mocniejsze ciosy, wtedy w chwilach takich jak ta, tracę nad wszystkim kontrolę, moja złota klatka mroku rozpada się i staję się zupełnie bezbronny. Podatny na najlżejsze ciosy.
-Wszystko zżera szaleństwo... – szepczę cicho, zaciągając się kolejny raz i wyrzucając przed siebie peta. To prawda, szaleństwo istnieje nie tylko we mnie ale teraz opanowało nawet ogród. Rozkołysało konary drzew,wzburzyło morze traw i kwiatów. Zniszczyło spokojną toń wody. I choć teraz nawałnica układa swój własny obraz piękna wiem, że to co zniszczy swoją sztuką odrodzi się jeszcze piękniejsze.
„A wtedy bogowie spojrzą tam, gdzie jeszcze niedawno wojenne miecze opływały krwią. Wszystko zostanie wybaczone i powoli powróci dożycia. Bo co za życia zniszczone, po śmierci zostanie odbudowane.”
Gdzie podziali się bogowie, gdy potrzebowałem ich najbardziej? W tamtych okrutnych odmętach przeszłości? Dlaczego nie pozwolą się nam odrodzić tak, jak pozwalają zieleni traw, rozkołysanym drzewom? Czy nie ma już dla nas ratunku?
Mimo iż wiem, że nie ma już ratunku dla człowieka takiego jak ja, wierzę, że kiedyś uzyskam odkupienie.Ludzie potrzebują wiary w bogów, choćby dlatego, że tak trudno jest uwierzyć w ludzi. A bogowie... może istnieją, może nie. Dlaczego więc i tak w nich nie wierzyć? Jeżeli wszystko to co jest zapisane to prawda, po śmierci trafisz w przyjemne miejsce, jeżeli nie to nic nie tracisz. Wzdycham cicho opierając łokieć o zgięte kolano, wspierając czoło na dłoni. Myśli tak chaotycznie zalewają moją głowę, że przestaję powoli nad nimi panować. Panoszą się niczym robale po terenie, na którym nie powinno ich być w ogóle. Z tych wszystkich myśli, tylko jedna ma znaczenie.
Zdradziłem rodzinę dla dobra wioski jednocześnie zdradzając wioskę, dla rodziny. Czy ktoś coś z tego rozumie?
Dla wioski zamordowałem klan, zabiłem własną matkę i ojca,osoby, na których ciążyła największa wina. Jednak nie potrafiłem zabić ukochanego brata, który okazał się ważniejszy od honoru, powinności i wioski.Dlaczego teraz to wszystko wydaje się takie... takie... osobliwe?
Zaczynam rozumieć coraz mniej, gubię się we wlanych planach i postępowaniu, zapominam o wszystkich obietnicach i przyrzeczeniach. To wszystko zaczyna mnie przerastać. A może to tylko mi się wydaje?
Jestem rozdarty wewnętrznie, choć czuję zadowolenie. Wiem,że inaczej bym nie postąpił więc nie mogę się tym zadręczać. Wyznaczyłem cel,pokazałem drogę którą powinien dążyć. Czy to zrobił?  Mimo wszystko czuję, że popełniłem błąd. W którymś momencie, gdy wydawało mi się, że panowałem nad sytuacją, posunąłem się o krok za daleko.Kiedy to było? Jak?
Teraz to tylko spekulacje, głupie poczucie sumienia, któremu jakimś cudem udało się oprzeć ciemności i nie dając się jej pożreć cierpi gdzieś wewnątrz mnie. Wzdycham cicho. Czuję się tak, jakbym nagle stracił cały grunt spod nóg. Ale zamiast spadać, po prostu stoję i wpatruję się w pustkę pode mną...

Biegłem jedna z uliczek wioski. Deszcz smagał  moje ciało niczym niewidzialne bicze,  które wydawały się być karą za to, co zrobiłem.Czułem się pusty, przerażająco pusty wewnętrznie. Czarna dziura, która powstała w miejscu, gdzie powinno być serce wyżerała wszystko, pozostawiając po sobie niepewność, panikę strach lub... podziw? Przed chwilą  rozpacz, śmierć, potem pusta, a teraz tak bezsensowne uczucie podziwu... Dla kogo? Dla mnie?
Zatrzymuję się powoli, stając w deszczu. Patrzę w martwy punkt, rysujący się we mgle beznadziei. Podziw dla...
Podziw dla niego?
Podziw dla mnie?
Podziw dla nas?
Że ze wszystkich silnych i najsilniejszych, przetrwaliśmy tylko my?
My jako słaba jednostka, bezużytecznej misji życia,przysłonięci zemstą i zbrodnią. Z klątwą wiszącą nad nami, niczym ostrze gilotyny. Lśniące tajemniczo w mrożącej krew w żyłach pogardzie, gdy za kilka chwil ma zsunąć się w dół i odciąć nam głowę. Czy w takim razie nie lepiej byłoby od razu zginąć? Umrzeć tam, razem z nimi wszystkimi i dać sobie po prostu spokój? Uciec niczym tchórz od obowiązku, winy i powinności. Od kary,sądu i wyroku? Po prostu uciec?
Ale co po ucieczce człowiekowi upadłemu, który wzniósł się na wyżyny prawości niewinnością ukochanego brata?
Upadam na kolana, unosząc twarz ku rozpłakanemu niebu.Pozwalam by jego łzy stały się moimi łzami, spływającymi po bladych policzkach męczennika. Deszcz był jak ukojenie, lek dokonały na ból umierającej duszy. Tak spokojny, monotonny, niczyi, a jednocześnie tak spontaniczny, porywczy,nieokiełznany, mój... To wtedy przywłaszczyłem sobie deszcz. Okiełznałem go i podporządkowałem własnemu cierpieniu. Zharmonizowałem się z szumem i dźwiękami,które znalazły odbicie w bezdennym miejscu, po gnijącej duszy. Utożsamiłem się z deszczem, odkrywając w nim szczególny rodzaj pokuty. Może nie odpokutuję w ten sposób swojej winy, jednak złagodzę ból, który rozdziera mnie od środka.
Wioska wykorzystała mnie, uprzedmiotowiła zmuszając do zniszczenia własnego życia, wmówili, że to wszystko dla dobra wioski, dla dobra jej mieszkańców. Klan Uchiha stał się zbyt silny, zbyt potężny, zbyt arogancki i dumny by dalej móc służyć wiosce, która dopiero zaczynała się rozwijać.
Zaczął stawiać się władzy, przestał jej słuchać i wykonywać rozkazy, aż w końcu zaczął dyktować własne prawo. Żył własnym życiem, jako oddzielna część wioski. Ta lepsza część. A tego nie mogła znieść wioska.
W przypływach sentymentu wspominam rodzinę i przyjaciela.Rozpamiętuję ulotnie chwile, które już nigdy mają się nie powtórzyć.Wspomnienia szczęśliwych chwil, które na zawsze muszę zatrzeć w mej pamięci.Matko, ojcze, Shisui i cała rodzino...
Wszyscy... jak potężni tak upadli. Wszyscy zginęli z mojej ręki. Unoszę prawą dłoń, spoglądając na nią. Deszcz już dawno zmył krew i jakiekolwiek ślady. Jednak nie zdołał zmyć wspomnienia ciężaru broni, mocnego uścisku w którym trzymałem rękojeść miecza gdy zadawałem kolejne ciosy,drżenia, które pozostało do teraz.
Zaciskam dłoń w pięść i uderzam nią w ziemię.
-Dlaczego... – szepczę, czując, że nie tylko przywłaszczone łzy nieba zalewają moje policzki.
Wtedy niespodziewanie na swoim ramieniu czuję dłoń. Uścisk jest mocny, władczy. – Jestem człowiekiem, nie maszyną do zabijania  – szepczę zimnym, zmienionym głosem, nie podnosząc na niego wzroku.
-Dlatego musisz odrzucić swoje człowieczeństwo, jesteś stworzony do wielkich rzeczy. A teraz chodź za mną – powiedział zarzucając na moje ramiona płaszcz i odchodząc.
To był moment decyzji, którą przyszło mi podjąć w chwili,gdy po raz pierwszy sięgnąłem po miecz. Wziąłem głęboki wdech zamykając na chwilę oczy. Decyzja musiała zostać podjęta i nie było mowy o jakimkolwiek zawahaniu się. Spaliłem wszystkie mosty, by nie  móc się teraz cofnąć. Dlatego nie mam wyboru. Wstałem otwierając oczy i przytrzymując jedną ręką poły płaszcza.
-Doskonale to wszystko zaplanowałeś... Madara.- mówię idąc za nim.

A potem zaczynam spadać w ciemność, która zamieszkała we mnie. Podnoszę się i wychodząc z zadaszenia, wychodzę naprzeciw burzy. Upadam na kolana i unosząc twarz ku niebu, po raz kolejny przywłaszczam sobie jego łzy, które zaczynają mieszać się razem z moimi. Wszystko we mnie się zmienia.
I tylko deszcz nadal pada tak samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz