Mówili,
że będzie ze mnie ktoś; że jeśli tylko zechcę mogę być kimś wielkim,
kimś z kim każdy musi się liczyć. Wszyscy mieli w stosunku do mnie
wielkie plany ale nikt nie pomyślał, że ja też mogę mieć plany sam dla
siebie. Tak, ja też miałem marzenia. Pragnąłem wiele rzeczy, nie tylko
siły, nie tylko pozycji w społeczeństwie. Pragnąłem spokoju, uczucia
głębszego niż jest w stanie pojąć ktokolwiek. Chciałem wykreować swój
utopijny świat, do którego mógłbym wracać, do osoby, dla której miałbym
motywacje wygrywać każdą potyczkę i dla której zawsze, nie ważne w jakim
byłbym stanie; znalazł siły by wrócić. Nie chciałem czegoś niezwykłego,
myślę, że tego samego pragnie w głębi duszy każdy z nas...
Jednak
okazało się, że wioska potrafi odebrać wszystko. Wystarczy jedna osoba,
by utopijne marzenia zmiótł wiatr jak piasek na pustyni.
Opryskuję
twarz wodą. Spływające po skórze krople, przypominają łzy. Tak, sądzę,
że gdybym nie był tym, kim jestem teraz, potrafiłbym uronić choć trochę
łez. Niestety. Los nie ukształtował mnie na człowieka ckliwego, na wzór
cnót, poprzez które ktoś mógłby wziąść mnie za wzór do naśładowania.
Stałem się nikim, człowiekiem z gnijącą pustką w miejscu, gdzie powinna
być dusza. Zaprzedana ona została diabłu, a ten odpłacił mi się za to z
nawiązką. Będę smażył się w piekle lecz najpierw... Najpierw zabiorę tam
ze sobą wszstkich tych, którzy zniszczyli moje niewinne życie, którzy
zniszczyli mnie - bezbronnego, młodego, niewinnego chłopca. Chłopca z
marzeniami, pragnieniami, ambicjami... Chłopca, który chciał żyć pełnią
życia. Chłopca, który był zbyt naiwny, lub jak niektórzy wolą, zbyt
głupi by sprzeciwić się woli tych, którzy wmawiają utopijne obrazy
świata doskonałego. Ten chłopiec chciał żyć, chciał wierzyć, że robi coś
dobrego, niezwykłego, ważnego. Że to co robi, jest dobre. Nie wyszło.
Zanurzam
twarz w puszystym ręczniku, który pachnie jakimiś kwiatem. Wyobrażam
sobie ciągnące się bez końca pole z fioletowymi kwiatkami, które
obrastają podłużną łodyżkę. Chyba wyglądały trochę jak konwalie... A
może się myle? Biorę jeszcze jeden, głęboki wdech, zamykając w płucach
mdły zapach.
Wielkie pole bez końca, stykajace się na
horyzoncie z niebem o pastelowych kolorach. To przez zachodzące słonce,
złote promienie oświetlają gęste konary drzew, które rosną gdzieś obok
wielkiej łąki... Lawenda. Tak, to są kwiaty lawendy. Teraz sobie
przypominam. Tak zawsze pachniała moja pościel, tuż po tym, gdy matka ją
wyprała. Zawsze pachniała lawendą, bo wiedziała jak bardzo podoba mi
się ten zapach. Po tylu latach szukania czegoś nieosiągalnego, człowiek
zapomina o najoczywistszych prawdach. Zapomina swą przeszłość, która go
ukształtowała. Za to doskonale potrafi spamiętać wszystko to, co go
zniszczyło. Ludzka ułomność nie zna granic.
Przecieram
twarz jeszcze raz, jakbym ścierał ostatnie resztki niespokojnego snu, po
czym odkładam ręcznik na ladę, obok zlewu i spoglądam w lustro. W
odbiciu dostrzegam siebie i jej sylwetkę. Stoi oparta ramieniem o
futrynę drzwi, jedą dłoń zaciska na bluzce, tuż przy szyi, a drugą
trzyma opartą płasko o drewno. Niepewnie, trochę wystraszona, trochę
zagubiona mimo to bije od niej wewnętrzny spokój i siła.
-Itachi...
- Szepcze cicho, nie jestem nawet pewnien czy sam dokładnie usłyszałem
jej głos, czy po prostu rozpoznałem to co mówi po sposobie w jaki
ułożyła wargi.
-Jestem tu, spokojnie. - odpowiadam spokojnie,
odwracajac się i podchodząc do niej w pięciu krokach. Jej oczy jak
zwykle skryte są pod powieką. - Spójrz na mnie, dobrze? - Proszę cicho,
obejmując jej policzek dłonią i gładząc gładką, i delikatną skórę
szorstkim kciukiem.
-Ale...
-Ciii... Po porstu
otwórz oczy...- Szepczę cicho zaczesując niesforny kosmyk brunatno
rudych włosów za jej ucho. Powoli, jakby robiła to z namysłem unosi
powieki. Ma duże oczy w kształcie migdałów, choć gdy troche je zmróży
przypominają kocie. Nie ma gęstych i długich rzęs, jednak takie, jakie
są, są wprost idealnie dla niej by móc podkreślić kształt oka. Wpatruję
się w ślepe oczy, koloru wzburzonego, deszczowego nieba. Gdyby im się
dużej przyjrzeć, mógłbym przysiac, że po tym bezkresnym niebie od czasu
do czasu przetacza się wielka błyskawica, która rozświetla je od
wewnątrz. Ślepe oczy... Które widzą więcej, niż niejeden zdrowy i
sprawny człowiek może zobaczyć. Może właśnie przez to wydaje mi się taka
wyjątkowa?
-Itachi... Znów miałeś koszmar. - Mówi,
wyciągajac przed siebie rękę. Kładzie ją płaską na mojej piersi, gdzie
mocno bije serce. - Nie musisz się już bać. - Robi krok w moją stronę i
przytula mnie mocno. Układa twarz na mojej piersi, zamykając ślepe oczy.
- Jestem tu, wszystko bedzie dobrze.
Gdyby ona tylko
wiedziała... Gdyby wiedziała do jakiej osoby teraz sie przytula. Do
zabójcy własnej rodziny, do zdrajcy wioski, której obiecał poświecić
życie, do okrutnego mordercy, który zabija z zimną krwią. I ja? Ja, ten
drań bez serca, pusta skorupa człowieka mam się bać?
Mimo to, ma racje. Paraliżuje mnie potworny strach. Tak, oto upadek zdrajcy, mordercy. Upadek człowieka nie, potwora.
Wiem, że słyszy dokładnie bicie mojego serca, to jak przyspiesza i zwalnia. Jak obija się o żebra.
-Nie
pocieszaj mnie. Nie chcę współczucia. - Rzucam gniewnie. Denerwuje mnie
jej spokój, to, że mówi coś, czego nie chcę słyszeć, a jedynie czuć.
Słowa niczego nie załatwią, one tylko irytują. Ale nie pomagają.
Słyszę jak wzdycha cicho, puszczając mnie. Jej dłonie zsówają się w dół mojej talii i zwisają bezwiednie wzdłóż jej ciała.
-Masz
racje. Ciebie nie uratuje nawet litość. - Odpowiada bezbarwnie, bez
żadnych emocji. Zupełnie tak, jakby nagle zdała sobie sprawę, że to
wszystko naprawdę nie ma sensu. - Możesz uratować siebie na dwa sposoby,
albo zrobisz to sam, buntując się i biorąc życie we własne ręce, lub
licząc na to, że trafisz na godnego przeciwnika i polegniesz tak, jak na
to zasłużyłeś. - Odwraca się i wychodzi z łazienki, ostrożnie sunąc
dłonią po ścianie, aby na nic nie wpaść.
Ona ma racje, od
dawna moje życie nie należy do mnie, lecz do osób, które
mają wyższe cele. Niespełnione ambicje, jestem jak marionetka w ich
rękach. Czy to się kiedyś skończy? Czy marionetka, może zerwać
sznureczki i żyć własnym życiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz