czwartek, 5 czerwca 2014

4. Marionetka

..marionetka sunie bezszelestnie, sterowana węzłami upodlenia."

Mówili, że będzie ze mnie ktoś; że jeśli tylko zechcę mogę być kimś wielkim, kimś z kim każdy musi się liczyć. Wszyscy mieli w stosunku do mnie wielkie plany ale nikt nie pomyślał, że ja też mogę mieć plany sam dla siebie. Tak, ja też miałem marzenia. Pragnąłem wiele rzeczy, nie tylko siły, nie tylko pozycji w społeczeństwie. Pragnąłem spokoju, uczucia głębszego niż jest w stanie pojąć ktokolwiek. Chciałem wykreować swój utopijny świat, do którego mógłbym wracać, do osoby, dla której miałbym motywacje wygrywać każdą potyczkę i dla której zawsze, nie ważne w jakim byłbym stanie; znalazł siły by wrócić. Nie chciałem czegoś niezwykłego, myślę, że tego samego pragnie w głębi duszy każdy z nas...
Jednak okazało się, że wioska potrafi odebrać wszystko. Wystarczy jedna osoba, by utopijne marzenia zmiótł wiatr jak piasek na pustyni.
Opryskuję twarz wodą. Spływające po skórze krople, przypominają łzy. Tak, sądzę, że gdybym nie był tym, kim jestem teraz, potrafiłbym uronić choć trochę łez. Niestety. Los nie ukształtował mnie na człowieka ckliwego, na wzór cnót, poprzez które ktoś mógłby wziąść mnie za wzór do naśładowania. Stałem się nikim, człowiekiem z gnijącą pustką w miejscu, gdzie powinna być dusza. Zaprzedana ona została diabłu, a ten odpłacił mi się za to z nawiązką. Będę smażył się w piekle lecz najpierw... Najpierw zabiorę tam ze sobą wszstkich tych, którzy zniszczyli moje niewinne życie, którzy zniszczyli mnie - bezbronnego, młodego, niewinnego chłopca. Chłopca z marzeniami, pragnieniami, ambicjami... Chłopca, który chciał żyć pełnią życia. Chłopca, który był zbyt naiwny, lub jak niektórzy wolą, zbyt głupi by sprzeciwić się woli tych, którzy wmawiają utopijne obrazy świata doskonałego. Ten chłopiec chciał żyć, chciał wierzyć, że robi coś dobrego, niezwykłego, ważnego. Że to co robi, jest dobre. Nie wyszło.
Zanurzam twarz w puszystym ręczniku, który pachnie jakimiś kwiatem. Wyobrażam sobie ciągnące się bez końca pole z fioletowymi kwiatkami, które obrastają podłużną łodyżkę. Chyba wyglądały trochę jak konwalie... A może się myle? Biorę jeszcze jeden, głęboki wdech, zamykając w płucach mdły zapach. 
Wielkie pole bez końca, stykajace się na horyzoncie z niebem o pastelowych kolorach. To przez zachodzące słonce, złote promienie oświetlają gęste konary drzew, które rosną gdzieś obok wielkiej łąki... Lawenda. Tak, to są kwiaty lawendy. Teraz sobie przypominam. Tak zawsze pachniała moja pościel, tuż po tym, gdy matka ją wyprała. Zawsze pachniała lawendą, bo wiedziała jak bardzo podoba mi się ten zapach. Po tylu latach szukania czegoś nieosiągalnego, człowiek zapomina o najoczywistszych prawdach. Zapomina swą przeszłość, która go ukształtowała. Za to doskonale potrafi spamiętać wszystko to, co go zniszczyło. Ludzka ułomność nie zna granic.
Przecieram twarz jeszcze raz, jakbym ścierał ostatnie resztki niespokojnego snu, po czym odkładam ręcznik na ladę, obok zlewu i spoglądam w lustro. W odbiciu dostrzegam siebie i jej sylwetkę. Stoi oparta ramieniem o futrynę drzwi, jedą dłoń zaciska na bluzce, tuż przy szyi, a drugą trzyma opartą płasko o drewno. Niepewnie, trochę wystraszona, trochę zagubiona mimo to bije od niej wewnętrzny spokój i siła.
-Itachi... - Szepcze cicho, nie jestem nawet pewnien czy sam dokładnie usłyszałem jej głos, czy po prostu rozpoznałem to co mówi po sposobie w jaki ułożyła wargi.
-Jestem tu, spokojnie. - odpowiadam spokojnie, odwracajac się i podchodząc do niej w pięciu krokach. Jej oczy jak zwykle skryte są pod powieką. - Spójrz na mnie, dobrze? - Proszę cicho, obejmując jej policzek dłonią i gładząc gładką, i delikatną skórę szorstkim kciukiem.
-Ale...
-Ciii... Po porstu otwórz oczy...- Szepczę cicho zaczesując niesforny kosmyk brunatno rudych włosów za jej ucho. Powoli, jakby robiła to z namysłem unosi powieki. Ma duże oczy w kształcie migdałów, choć gdy troche je zmróży przypominają kocie. Nie ma gęstych i długich rzęs, jednak takie, jakie są, są wprost idealnie dla niej by móc podkreślić kształt oka. Wpatruję się w ślepe oczy, koloru wzburzonego, deszczowego nieba. Gdyby im się dużej przyjrzeć, mógłbym przysiac, że po tym bezkresnym niebie od czasu do czasu przetacza się wielka błyskawica, która rozświetla je od wewnątrz. Ślepe oczy... Które widzą więcej, niż niejeden zdrowy i sprawny człowiek może zobaczyć. Może właśnie przez to wydaje mi się taka wyjątkowa? 
-Itachi... Znów miałeś koszmar. - Mówi, wyciągajac przed siebie rękę. Kładzie ją płaską na mojej piersi, gdzie mocno bije serce. - Nie musisz się już bać. - Robi krok w moją stronę i przytula mnie mocno. Układa twarz na mojej piersi, zamykając ślepe oczy. - Jestem tu, wszystko bedzie dobrze.
Gdyby ona tylko wiedziała... Gdyby wiedziała do jakiej osoby teraz sie przytula. Do zabójcy własnej rodziny, do zdrajcy wioski, której obiecał poświecić życie, do okrutnego mordercy, który zabija z zimną krwią. I ja? Ja, ten drań bez serca, pusta skorupa człowieka mam się bać?
Mimo to, ma racje. Paraliżuje mnie potworny strach. Tak, oto upadek zdrajcy, mordercy. Upadek człowieka nie, potwora.
Wiem, że słyszy dokładnie bicie mojego serca, to jak przyspiesza i zwalnia. Jak obija się o żebra.
-Nie pocieszaj mnie. Nie chcę współczucia. - Rzucam gniewnie. Denerwuje mnie jej spokój, to, że mówi coś, czego nie chcę słyszeć, a jedynie czuć. Słowa niczego nie załatwią, one tylko irytują. Ale nie pomagają.
Słyszę jak wzdycha cicho, puszczając mnie. Jej dłonie zsówają się w dół mojej talii i zwisają bezwiednie wzdłóż jej ciała.
-Masz racje. Ciebie nie uratuje nawet litość. - Odpowiada bezbarwnie, bez żadnych emocji. Zupełnie tak, jakby nagle zdała sobie sprawę, że to wszystko naprawdę nie ma sensu. - Możesz uratować siebie na dwa sposoby, albo zrobisz to sam, buntując się i biorąc życie we własne ręce, lub licząc na to, że trafisz na godnego przeciwnika i polegniesz tak, jak na to zasłużyłeś. - Odwraca się i wychodzi z łazienki, ostrożnie sunąc dłonią po ścianie, aby na nic nie wpaść.
Ona ma racje, od dawna moje życie nie należy do mnie, lecz do osób, które mają wyższe cele. Niespełnione ambicje, jestem jak marionetka w ich rękach. Czy to się kiedyś skończy? Czy marionetka, może zerwać sznureczki i żyć własnym życiem?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz